Zapisz się do naszego newslettera aby dostawać powiadomienia o aktualizacjach.
Kultura poganiania
17-08-2016, 18:58
Dariusz Zygmański
Przewodniczący ZZ Pracowników WABCO Polska
Wykształcenie średnie techniczne. Pracownik WABCO Polska Sp. z o.o. Przewodniczący związku zawodowego Pracowników WABCO Polska. WABCO jest wiodącym w skali globalnej dostawcą bezpiecznych i wydajnych technologii oraz systemów sterowania do pojazdów użytkowych. WABCO działa w Polsce od 1999 roku. Fabryka we Wrocławiu jest największym zakładem produkcyjnym WABCO na świecie, który zatrudnia około 2000 osób.
Już widzę zdziwione miny czytających ten tekst. Porąbało go, czy co?
Jaka „kultura poganiania”. Przecież albo kultura, albo poganianie.
Przyznać muszę, że wielu z tak myślących
będzie miało rację, bo tytułowa kultura, ma tyle wspólnego z potocznie
pojmowaną kulturą, co, powiedzmy pięść z nosem.
Tym bardziej, że mam na myśli oczywiście
tak powszechne u nas poganianie pracowników. Dlatego już we wstępie przyznaję.
Tytułowe poganianie nie ma nic wspólnego z
potocznie pojmowaną kulturą.
Pisząc kultura, miałem tu na myśli, jak
kulturę postrzega na przykład etnograf, lub może socjolog. Tu posłużę się może
nawet nie definicją, ale następującym
określeniem; Kultura społeczna jest zawężeniem
pojęcia kultury odnoszącym się przede wszystkim do wzajemnych relacji członków
społeczeństwa.
Ktoś, kto za wiele lat będzie badał stosunki społeczne panujące w
dzisiejszej Polsce, odkryje, że wytworzyły się w tym okresie zupełnie nowe
stosunki społeczne, których najważniejszą cechą jest właśnie poganianie.
No cóż, mi jest łatwiej, ja dziś co dzień
spotykam się z tym zjawiskiem i zachodzę w głowę, czemu ma to służyć?
Ale może przejdę do tematu. Jest to zjawisko zauważalne od kilku lat. W
działających w Polsce firmach tworzona jest niesamowita presja na tempo pracy.
O ile zrozumiałym jest, że pracownik przychodzi do pracy, aby pracować, to już
niezrozumiałą dla mnie staje się presja na ustawiczne podnoszenie tempa tej
pracy, oraz co jest z tym związane, na redukcję pracowników.
Ale tu uwaga. Redukuje się ilość
pracowników wykonujących bezpośrednio pracę, tworząc jednocześnie stanowiska
dla pracowników nadzorujących tych pracowników. Widać tu też niesamowitą
inwencję w wymyślaniu nazw tych „nadzorców”. Są to; liniowi, pozaliniowi,
zmianowi, brygadziści, dysponenci, team liderzy, liderzy, zwyczajnie
kierownicy, itd. Nie ważne, jaką nazwę
ma stanowisko, głównym celem wydaje się ustawiczne nadzorowanie i poganianie
pracowników.
Innym, często stosowanym sposobem
poganiania, jest ustawiczne podnoszenie norm dla pracowników. Ciekawe zjawisko
występuje też w niektórych firmach, gdzie nie ma norm.
Tam są cele. Jest to „chwyt poniżej pasa”,
za chwilę wyjaśnię dlaczego.
Otóż norma, regulowana jest przez przepisy
prawa. Również każda zmiana w normie pracy, musi być uzasadniona. Zobaczmy, co
w tym temacie mówią przepisy. Otóż: Normy pracy są ustalane z uwzględnieniem osiągniętego
poziomu techniki i organizacji pracy. I
dalej: Normy pracy mogą być zmieniane w
miarę wdrażania technicznych i organizacyjnych usprawnień zapewniających wzrost
wydajności pracy.
Dlatego perfidnym zabiegiem wielu
pracodawców jest zastąpienie słowa norma, słowem cel.
Dla niewtajemniczonych wydawało by się, że
to tylko kosmetyka.
Otóż nie. Cele można ustawiać sobie na
dowolnym poziomie, oraz zmieniać je do woli. Zapewniam, na pracowników działa
to tak samo, jak funkcjonowanie norm. Tym bardziej, że pracownik ma obowiązek
rozliczania się z wykonania celu w dokumentacji. Oczywiście, w przypadku nie
zrealizowania celu, musi również podać wiarygodne powody.
Widziałam przypadki, gdy na linii
produkcyjnej cele były ustawione na poziomie większym, niż techniczne
możliwości tej linii.
Najciekawsza w tym przypadku była reakcja
inżyniera odpowiedzialnego za linię. Na pytanie, czemu cel dla linii która może
wyprodukować na godzinę 90 sztuk, wynosi 100, odpowiedział z rozbrajająca
szczerością. Wiem, że nie mogą zrobić 100 sztuk, ale... będą się starali
to osiągnąć, i wyprodukują 94-95 sztuk. Jest zysk?
Ale idźmy dalej. Plaga, która dopadła
zwłaszcza branżę motoryzacyjną, ale nie tylko.
Bezkrytyczne, i bezrefleksyjne przyjęcie
Japońskich metod zarządzania z lat 80-90 ubiegłego wieku.
Przytoczę tu tyko kilka nazw procesów?
Gemba (zapewniam, nie chodzi tu o gębę),
yamazumi, kaizen, muri, mura, muda i wiele innych, równie niezrozumiałych dla
niewtajemniczonych określeń.
Co ciekawe, jak się pozna te wszystkie,
tajemne Japońskie zasady, to można by powiedzieć, że nie jest to takie głupie.
Na przykład kaizen, czyli ciągłe doskonalenie swoich działań.
Pracownicy, którzy mieli możliwość
pracować pod kierownictwem Japońskich specjalistów, wspominają, że zasady te,
choć trudne do przyswojenia dla Polaków, działały. Gdy zakładem kierowali
Japońscy menadżerowie, (lub menadżerowie z innych krajów), była dyscyplina i
wymagania, ale również szacunek dla pracowników i rzetelność. Wprowadzane
kaizeny, czyli usprawnienia, były rozsądne. Trwało to do czasu, gdy rządy w
firmie przejęli Polscy menadżerowie.
Kaizen uległ polskim modyfikacją, ciągłe
ulepszanie, stało się ciągłym cięciem kosztów. Japońskie narzędzia zostały
twórczo zmodyfikowane i stały się narzędziami do manipulacji i podkręcania
tempa pracownikom stojącym najniżej w hierarchii.
Kiedyś byłem świadkiem, gdy w trakcie
takiego kaizenu, który był przeprowadzany na jednej z linii produkcyjnych,
dwóch panów, członków tegoż zespołu, w trakcie przerwy dyskutowali między sobą
o tym co właśnie robią.
Wyglądało to mniej więcej tak: Ale na tej linii nie można już nic poprawić,
mówi pierwszy. Oj tam, obetniemy im stoły montażowe, to będzie oszczędność
miejsca, na to drugi.
Faktycznie, kaizen na tej linii zakończył
się obcinaniem stołów i w związku z tym, zmianą w ustawieniu tej linii
produkcyjnej. Dało to oszczędność miejsca, jakie zajmuje linia. Niby zysk,
ale... Nawet zabawnie było obserwować, jak po okresie około 2 tygodni, po
cichu, na nocnej zmianie, sztukowano te nieszczęsne, obcięte stoły, bo okazało
się, że nie da się tak pracować. Ale to już było po zakończeniu kaizenu i
odtrąbieniu następnego sukcesu zespołu przeprowadzającego te zmiany. Bo musicie
pamiętać. W Polsce każdy kaizen musi się zakończyć sukcesem.
Przy okazji, niewiele osób sobie zdaje
sprawę, że miejsce w zakładzie pracy to też pieniądze.
Tak, musicie pamiętać, że nie po to się
buduje w Polsce fabryki, aby tracić pieniądze. Robi się wszystko, aby każdy
metr kwadratowy przynosił zysk. A że cierpi na tym komfort pracy pracowników,
bezpieczeństwo? Oj tam, to przecież drobiazg.
Standardem w wielu firmach jest ustalanie
czasu na wykonanie danej czynności z dokładnością do dziesiątej części sekundy.
W takich sytuacjach pracownicy powinni zapomnieć o potrzebach fizjologicznych,
zmęczeniu, lub o gorszym dniu. Nie ma tu miejsca na takie fanaberie.
Kiedyś znaliśmy to z opowiadań kasjerek w
supermarketach, gdzie musiały pracować w pampersach. Niestety, dążymy do
wprowadzenia podobnych standardów dla pracowników w innych branżach.
Ale idźmy dalej. Cechą charakterystyczną
dla “kultury poganiania”, jest też nie przestrzeganie jakichkolwiek norm i
zasad panujących w cywilizowanym świecie w kontaktach międzyludzkich. Normalne
odzywki przełożonych do podwładnych to: ogień, ruchy, „zapierdalać”. Normą jest
powiedzenie; “jak ci się nie podoba, to na twoje miejsce czeka kolejka
chętnych”.
Kiedyś przy okazji zwiedzania jednego z
zakładów w Niemczech, zapytałem, co by się stało, gdyby u nich przełożony użył
w stosunku do pracownika podobnej odzywki?
Odpowiedź był krótka: Byłby to ostatni dzień
pracy tego przełożonego w tym zakładzie.
Tak zupełnie na marginesie, to trzeba było
zobaczyć minę tej osoby, gdy mu powiedziałem, że w Polskich firmach takie
odzywki są normą.
Widziałem również przełożonego, który...
zakazywał pracownikom się uśmiechać w trakcie pracy. Do dziś zachodzę w głowę,
o co chodziło w tym przypadku.
Do perfekcji “kultura poganiania”
doprowadzona została w działających w Polsce sieciach marketów. Choć tu nie
stosuje się podbudowy ideologicznej w postaci importowanych z Japonii
filozofii.
Metody stosowane w tej branży są, można
powiedzieć mało, wyrafinowane, ale za to niezwykle skuteczne. Ciekawą rzeczą,
jaką zaobserwowałem, jest wyznaczanie na najniższe stanowiska kierownicze pracowników,
którzy w normalnej pracy raczej się nie wykazują inwencją i pracowitością. Oni
naprawdę są zdolni do wszystkiego.
Dla utrzymania w miarę wygodnego i trochę
lepiej płatnego stanowiska, wycisną z pracownika ostatnie soki, w głębokim
poważaniu mając jakieś tam przepisy prawa pracy, BHP, lub inne
“przeszkadzające” w pracy rzeczy.
To właśnie w marketach widać największe
oszczędności, wyrażające się redukowaniem szeregowych pracowników. Z moich
obserwacji wynika, że w kilka lat po uruchomieniu takiego sklepu, ogranicza się
ilość pracowników o blisko połowę.
Co ciekawe, nie zaobserwowałem, aby w tym
czasie zlikwidowane zostało jakiekolwiek stanowisko kierownicze. Czasem wręcz
widać, że ilość “poganiaczy” systematycznie wzrasta.
Wygląda to trochę jak eksperyment,
polegający na badaniu wytrzymałości pracowników.
Trzeba też zauważyć, że wszyscy
pracownicy, którzy mogą być potencjalnym zagrożeniem dla działania tego
systemu, są bezwzględnie usuwani.
Tu widać dużą czujność całego zespołu
poganiaczy i nadzorców. Doświadczył tego nie jeden pracownik, który miał
czelność tworzyć, lub zapisać się do związków zawodowych, albo upomnieć o swoje
prawa. Jest to tym łatwiejsze, że zdecydowana większość pracowników jest
zatrudniona na umowy na czas określony, lub przez agencje.
Należy zauważyć, że całe to zjawisko jest
charakterystyczne w zasadzie tylko dla Polski.
Oczywiście, obserwuje się dążenie do
zwiększenie wydajności pracowników w innych krajach, ale robi się to,
delikatnie mówiąc, w sposób znacznie bardziej cywilizowany.
Dla przykładu, znam sytuacje, gdy jedna z
działających w Polsce firm (oczywiście branży motoryzacyjnej), oddelegowała
grupę swoich pracowników do siostrzanego zakładu w Czechach. Po tygodniu pracy,
odesłano z powrotem sporą część Polskich pracowników, prosząc o zamianę ich na
„normalnych”.
O co chodziło? Otóż, nasi pracownicy,
wychowani w kulturze ustawicznego poganiania, przenieśli te zwyczaje do fabryki
w Czechach.
Miejscowy brygadzista, kilkakrotnie
zwracał im uwagę, że z powodu tak dużego tempa pracy, jest nieakceptowalne
ryzyko popełnienia błędów, a firmy na to nie stać. Niestety, po kilku latach
tresury przez poganiaczy, nie potrafili oni się wyzbyć zakorzenionych już
nawyków.
Przyznam, że będąc kilkakrotnie w
niemieckim zakładzie mojej firmy, z pewnym zdumieniem obserwowałem całkowity
brak armii poganiaczy i dziwną dla mnie „normalność” pracy pracowników.
Na zakończenie, bo za chwilę ktoś mi
zarzuci, że ingeruje w prawo pracodawców do organizowania pracy podległych im
pracowników. Otóż nie, nie mam najmniejszej ochoty na takie ingerencje.
Należy jednak pamiętać, że pracodawca ma
też między innymi w stosunku do pracowników pewne obowiązki.
Na przykład: organizować pracę w sposób
zapewniający zmniejszenie uciążliwości pracy, zwłaszcza pracy monotonnej i
pracy w ustalonym z góry tempie. Albo inny obowiązek: zapewniać bezpieczne i
higieniczne warunki pracy oraz prowadzić systematyczne szkolenie pracowników w
zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy.
Przypomnę tylko, że są to obowiązki zapisane w przepisach Prawa
Pracy.
Obserwując ten ustawiczny pęd do
podnoszenia wydajności pracowników i związanej z tym tytułowej „kultury
poganiana”, zauważam bardzo niepokojące zjawisko. Jest to zapadanie pracowników
na różnego rodzaju choroby, z których znaczna część jest chorobami zawodowymi.
Dotyczy to znacznej mierze kobiet, choć nie tylko.
U kobiety pracującej w takim systemie 10 –
15 lat, normą jest na przykład zespół cieśni, choroby i zwyrodnienia
kręgosłupa, żylaki, choroby stawów.
Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, czym
dla pracownika kończy się stwierdzenie u niego występowania choroby zawodowej?
Otóż w takim przypadku, lekarz medycyny
pracy nie dopuszcza pracownika do pracy, bądź dopuszcza, ale z tak zwanymi
ograniczeniami. Pracodawca w takiej sytuacji może albo zaoferować takiemu
pracownikowi inną, lżejszą pracę, albo dla jego „dobra” zwolnić go z pracy.
Zgadnijcie, jakie rozwiązanie stosowane
jest zazwyczaj?
A że pracownik stracił pracę i często
również możliwość jakiegokolwiek legalnego zatrudnienia? Przecież nie jest to
wina pracodawcy.
Czy na pewno?